ZMIANA KRZYŻA
 
Był to czas smutku, a serce moje
Znużyło się sporem i ciągłym bojem,
I tym, co w życiu uczyć mnie miało,
Choć dobrą cząstkę życia wybrało.
 
I choć wiedziałem, że wąska droga
To test mej wiary, miłości Boga,
Być jednak pewnym nie byłem w stanie,
Że zdołam wytrwać do końca na niej.
 
Bez wiary w moc Jego, przeszyty zwątpieniem,
Czy wiarą chodzimy, czy też widzeniem,
Myśl pochwyciłem, zrodzoną z rozpaczy,
Iż Bóg zbyt ciężki krzyż dać mi raczył,
 
Że cięższy być musi dany mi krzyż
Od krzyży noszonych przez bliźnich mych.
Ach, gdyby mi wybór był dozwolony,
Już bym się nie bał utraty korony!
 
Milczenie wokół zapanowało,
Cisza objęła naturę całą
I cienie nocne, zwiastuny pokoju,
I duch mój zasnął po ciężkim znoju.
 
Wtem jasność wielka z nieba błękitu
Rozpromieniła wzrok mój z zachwytu.
Na srebrnych skrzydłach wszędy anioły
I balsam z muzyką zmieszany na poły.
 
Ten, co nad innych piękniejszy cały,
Przed którym się wszystkie kolana kłaniały,
Gdym drżący leżał w chwilę tę błogą,
Powiedział do mnie: Jam jest tą drogą.

I wiódł mnie prosto w dal niezmierzoną,
Gdzie pod miłości Jego zasłoną,
Ujrzałem krzyże przeróżnej miary
Większe i mniejsze niż krzyż mój stary.
 
I był tam jeden przepięknej roboty:
Mały, ze złota, z cennymi klejnoty.
Ach, pomyślałem, ten przyjmę z radością,
Bo nosić go będzie można z łatwością.
 
Krzyż ów niewielki podniosłem z ochotą,
Lecz mnie do ziemi przygniotło złoto.
Przyjemnie w słońcu błyszczały kamienie,
Krzyż ten był jednak zbyt ciężkim brzemieniem.
 
Cóż, raz jeszcze szukałem spojrzeniem
Krzyża, co serca ukoi cierpienie.
Przeróżne krzyże i wybór trudny,  
Wtem wzrok się zatrzymał na krzyżu przecudnym.
 
Rzeźbioną formę kwiaty zdobiły,
Piękno i gracja w nim razem były.
Patrząc zdziwiony, bardzom się zdumiał,
Że dotąd nikt piękna jego docenić nie umiał.
 
Ach, forma ta piękna to tylko złudzenie,
Wkrótce poznałem, co znaczy cierpienie,
Bo ciernie skrywał ów kwiat barwiony.
Nie dla mnie krzyż ten, przyznałem zmartwiony.
 
Nie było takiego, choć wybór duży,
Który by mógł mi dłużej posłużyć.
Gdym ciężkie brzemiona odkładał zmęczony,
Pan rzekł: Bez krzyża nie będzie korony.
 
Ku Panu podniosłem strudzone ręce,
On precz iść kazał mojej udręce.
Rzuć troskę – powiedział – wierz we mnie!
Ma miłość da ci, czego szukasz daremnie.
 
Z jasnym spojrzeniem, z nowym zapałem
Znowu dla siebie krzyża szukałem.
Szedłem wciąż naprzód, nie schodząc z drogi,
By traf mnie nie spotkał żaden złowrogi.
 
I tam na dla mnie stworzonej drodze,
Słuchając pilnie i idąc w trwodze,  
Szybko znalazłem krzyż zwykłej wielkości,
Na którym wyryto słowa miłości.

A kiedym wyznał, że ten wybrałem,
Jasność niebiańską na krzyżu ujrzałem
I gdy się schyliłem, by podnieść go pilnie,
Poznałem – krzyż to mój stary, niemylnie.
 
O, jakże teraz wydał się inny!
Już znałem wartość i już dziecinnych
Nie mogłem dłużej pytań zadawać,
Że mój od innych cięższy obstawać.
 
Jedno mam od tej chwili pragnienie,
By Ten, kto zna mnie, dawał mi brzemię.
Przyjmę, co da mi, i głowę skłonię.
Jemu zaufam, bo On zna koniec.